sobota, 21 czerwca 2014

Rozdział 11

Nie chciałam stwarzać mu więcej problemów, więc nie powiedziałam o tym co myślałam, lecz mimo wszystko zanim wsiedliśmy z powrotem do samochodu spytałam:
-Pocałujesz mnie tak jak za pierwszym razem?
-Oh, chodź tu słoneczko.- powiedział rozpościerając ramiona, obejmując mnie, a następnie całując w wargi.
-Kocham cię. I wiedz, że dla mnie zawsze będziesz idealna.- powiedział.
Te słowa uderzyły we mnie niczym głaz.
    On mnie kocha... On mnie na prawdę kocha! Nie mogę w to uwierzyć.
Dziwnie się czuję, bo on jest moim pierwszym chłopakiem, a czy takie "Kocham cię" znaczy dużo w jego ustach. Każda dziewczyna czeka na te słowa, ale potem to już od niej zależy jak je przyjmnie.
Z jednej strony rozpłakałabym się ze szczęścia, a z drugiej ze smutku, bo wiem że to nie potrwa długo.
Wiem jestem pesymistką, ale niestety takie jest moje zdanie i każdy kto o nim wie musi się z nim liczyć.
-Louis muszę ci o czymś powiedzieć.- zaczęłam temat plotki, kiedy już ruszyliśmy.
-Słucham.- powiedział.
Opowiedziałam mu o całym incydencie, a on zaczął coś podejrzewać.
-A na prawdę to zrobiłaś?- jego reakacja była zupełnie przeciwna do tej, jakiej oczekiwałam.
-Oczywiście, że nie. Już mi nie ufasz?
-Ufam, ale takie rzeczy z reguły, nie biorą się same z siebie.
-To znaczy, że jednak mi nie wierzysz.
-Wierzę, lecz nie mogę w to uwierzyć, że ktoś był na tyle głupi, żeby cię tak upokożyć.- odparł, a mi ulżyło.
Miałam już zamiar rozpocząć kłótnię, ale jego słowa mnie uspokoiły.
-Nie chce się im pokazać, zobaczysz jutro będzie cyrk.- oznajmiłam.
-Ale musisz iść, dobrze wiesz, że musisz.
Pokiwałam tylko głową. 
   Mam tego wszystkiego dość! Dlaczego tylko ja mam tyle problemów, mając zaledwie 19 lat.
Normalne dziewczyny w tym czasie chodzą na imprezy, spędzają czas z przyjaciółmi, robią co chcą.
A ja? Ja się tnę, walczę z depresją, próbuję nie stracić jedynej osoby, która mnie na prawdę kocha i po prostu coś co jest najtrudniejsze dla mnie... żyć.
    Właśnie życie. Każdy z nas dostaje je w prezencie. Jest to najcenniejszy prezent, jaki kiedykolwiek ktokolwiek mógł sobie wymarzyć, lecz niestety są na świecie takie osoby jak ja, które się z nim męczą, chcą umrzeć, ale wiedzą też, że tego jedynego prezent nie dostaną ponownie i w ten sposób byćmoże ulżą sobie, ale niestety to nic nie zmieni.
To nie wróci...
    Weszliśmy do domu.
-Zrobię coś z tą ręką.- powiedziałam trzymając w dłoni bandaż i maść, którą wcześniej kupiliśmy.
-Dobrze.- zgodził się Louis i powędrował do Harry'ego i Zayn'a siedzących w salonie.
Byłam w sypialni, a chłopacy na dole rozmawiali o jakiej imprezie chyba. Słyszałam tylko urywki rozmowy, ale dowiedziałam się, że Harry poznał jakiś kolesi i chce ich poznać z resztą przyjaciół.
Usłyszałam kroki, będące coraz bliżej mnie.
Louis wszedł do pokoju i usiadł na łóżku.
-Pomóc ci?- zapytał kiedy obwiązywałam przedramię bandażem.
-Nie, nie trzeba dam radę.- odparłam.
-Mam pytanie Julie.- zaczął.
-Pytaj śmiało.- powiedziałam i szeroko się do niego uśmiechnęłam.
-Czy chciałabyś pójść ze mną, Liam'em, Zayn'em, Harry'm i Niall'em w ten piątek na imprezę?
-Czemu nie, jeżeli nie będę miała dużo pracy, to pójdę z wami.- odpowiedziałam.
    Szczerze powiedziawszy to poszłabym na imprezę i to z wielką chęcią, ponieważ muszę uciec od tej niszczącej mnie rzeczywistości.
Chciaż na chwilę zapomnę o wszystkim i będę miała przyjemność z życia i przede wszystkim spędzę miło czas z Lou, a tego na prawdę bardzo potrzebuję.
Chciaż...po ostatnim incydencie trochę boję się zdecydować, bo nie chcę znowu być chora.


***


Następnego dnia, obudziłam się przed 6.00 rano. Przygotowałam się na zajęcia; ubrałam podarte jeansy i biały, troszkę za duży T-shirt. Pocichu zeszłam na dół po schodach, zjadłam płatki z mlekiem. Kiedy wyszłam miałam jeszcze 5 minut na dojście na przystanek autobusowy.        
   Tak jak obiecałam poszłam na uczelnię, ale co tam się działo to szkoda gadać.
Po zajęciach anatomi podeszłam do pani profesor, aby jej oddać mój zaległy referat.
-Proszę i bardzo przepraszam, że nie oddałam go na czas.- wydukałam, bo kobieta patrzyła na mnie jakby chciała mnie zabić spojrzeniam.
-Ależ nic nie szkodzi, a jak tam ciąża?- zapytała, a ja stanęłam jak wryta.
-Słucham?- wydawało mi się, że się przesłyszałam.
-Jest pani podobno w ciąży, panno Blue.- zauważyła wykładowczyni.
Najwyraźniej to miało oznaczać, że całą uczelnię, obiegła już plotka o mojej ciąży.
-Absolutnie, to nie prawda.- zaprzeczałam.
-Przecież może mi pani, powiedzieć, dochowam tajemnicy.- przekonywała mnie.
-Nie, na prawdę to nie prawda.- sprzeczałam się. To było dla mnie nie do zniesienia. Nawet profesorowie o tym słyszeli, nie to nie może być prawda!
-Skoro tak pani uważa, panno Blue.- kobieta mi nie wierzyła.
-To plotka! Nic takiego nie miało zajścia! Do widzenia.- powiedziałam wychodząc z sali, cała czerwona z nerwów.
   Szłam zbólwersowana korytarzem i słyszałam szepty:
-Podobno jest w ciąży.
-Nie, to nie prawda.
-Tak, sam słyszałem od...
-Ciekawe kiedy ma termin?
-Ona jest w ciąży?!
I wiele innych. Myślałam, że mnie zaraz rozsadzi ze złości. Chciałam wykrzyczeć na cały budynek:
-Banda z was idiotów, wierzycie tylko w to co usłyszycie, a nie w to co jest prawdą! NIE JESTEM W CIĄŻY!
     Chciałam pobiec do łazienki, znaleźć coś ostrego i poczuć ten uzależniający, przyjemny już dla mnie ból chociaż jeszcze raz, a potem zatopić się w myślach i morzu łez. 
Byłam już tego bliska, lecz kiedy spojrzałam na moje zabandażowane przedramię stwierdziłam, że nie mogę tego zrobić.
     Chłopaka, który ze mną rozmawiał wczoraj nie zastałam dzisiaj w szkole, byłam sama.
      Godziny mijały, a ja siedziałam na zajęciach nie zwracając na nic uwagi, tylko patrząc w przestrzeń i będąc w swoim świecie.
Nie obchodziło mnie już co wykładowcy do mnie mówią, nie interesowały mnie szepty, ani spojrzenia na korytarzach.
Wszystko mi było już obojętne.
Zresztą pewnie każda osoba czułaby się okropnie gdyby jej życie wyglądało tak jak moje.
     Dobiła godzina 18.00 i nareszcie mogłam wyjść z tego miejsca, w którym dzisiaj czułam się jak w chorym zakładzie psychiatrycznym.
     Smutna, a zarazem wściekła wróciłam do domu. Do domu, w którym wszystko wydawało się takie proste, wszystko sprawiało, że się uśmiecham, a to że w nim jestem sprawiało mi radość...zazwyczaj, lecz nie dzisiaj.
Dzisiaj chciałam być sama, nie chciałam z nikim rozmawiać, miałam wszystkich i wszystkiego dosyć.
Przekroczyłam cicho próg domu. Zdjęłam kurtkę i Vans'y i rzuciłam je w kąt.
Zerknęłam tylko zza drzwi czy nikt mnie nie widzi i szybko pomknęłam po schodach do swojego pokoju.
Trzasnęły drzwi, rzuciłam plecak na biały, miękki dywan leżący obok łóżka, na które się położyłam. Głowę skierowałam w białą, jeszcze czystą  poduszkę.
Rozpłakałam się.
Tak, beksa ze mnie. Wszystko zbyt mocno przeżywam, ale niestety ktoś to we mnie uprzednio uformował i jak na razie nie mogę tego zmienić.
Chwilę później podniosłam głowę i spojrzałam na poszewkę, wcześniej była biała, gładka, niczym bez skazy, tak jak moje życie. Teraz ma plamy od czarnego tuszu, już nie jest idealna, na razie to nie zniknie, na razie to zostanie i mimo wszystko te plamy będą o wszystkim przypominały.
Te plamy są jak moje blizny, z jednej strony piękne, a z drugiej chciałabym ich już nigdy więcej nie zobaczyć. A moje życie? Moje życie kiedyś było idealne, byłam dzieckiem, które dostawało wszystko co chciało, to byłoby cudowne, gdyby nie fakt, że rodzice nadrabiali swoją nieobecność przezentami, a ja udawałam szczęśliwą.
Wiem też, że kiedyś mnie kochali inaczej niż teraz, teraz im przeszkadzam, a kiedyś byłam czymś czego bardzo pragnęli, czemu chcieli dać radość z każdej chwili, lecz w zły sposób.
Społeczeństwo też niszczy, kiedy wytykają ci, że jesteś dobrze ubrana i dobrze się uczysz, dręczą cię, przez co zamknęłam się w sobie, a w późniejszym czasie miałam coraz więcej problemów.
Tak, to właśnie moja historia, może dla jednych smutna, a dla innych żałosna, ale za to prawdziwa....


3 komentarze: